niedziela, 30 grudnia 2007

sobota, 29 grudnia 2007

piątek, 28 grudnia 2007

Edi i Fredi :)

AMICUS

Świeczka płonąca,

szklanka lemoniady.
I nawet puchar na szafie.

Jak myślisz,
co one oznaczają?

Światło?
Pragnienie?
Sukces i sława?

Masz rację.

Dajesz mi rękę
niczym światło pokonujące cień.

Pragnę z Tobą przebywać,
bo jesteś niezastąpiona.

Sukces?
Sukces odniosłem ja,
że mogłem Cię poznać,
że dałaś się poznać.

Sława?
Pragnę krzyczeć z całych sił,
by wszyscy wiedzieli,
jaką mam przyjaciółkę.

Że Bóg dał mi Swojego Anioła...


Michał Ziomek

czwartek, 27 grudnia 2007

Anioł


Wydawało mi się...
A może działo się to naprawdę...
Że widziałam Anioła...
A może to był zwykły człowiek..
Powiedział, że na wszystko w życiu jest miejsce i czas.
Potem zniknął?...
A może po prostu odszedł.


środa, 26 grudnia 2007

Pozytywne myślenie

Nie mów, że nikt Cię nie kocha.
Nie mów, że nikt Cię nie potrzebuje.
Nie mów, że nikt o Tobie nie myśli.
I nie mów, że nikt nie chce Cię znać.

Wystarczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.
Starczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.

Nie myśl, że nikt o Ciebie nie dba.
Nie myśl, że nikt o Ciebie się nie troszczy.
I nie myśl, że nic dla Ciebie nie ma.
Nie myśl, że ty jesteś najgorszy.

Wystarczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.
Starczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.

Prawda, czasami jest źle.
Lecz nie pozwól, by problemy mogły zniszczyć Cię.
Nie pozwól by dręczył Cię strach.
Wysłuchaj tego, o czym mówię Ja.
My nie chcemy więcej problemów.
Problemów więcej nie.

Wystarczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.
Starczy odrobina nadziei
Pozytywne myślenie wszystko odmieni.

Jafia Namuel



wtorek, 25 grudnia 2007

Połammy sie opłatkiem :*

Pewna hiszpańska opowieść mówi o ojcu i synu, którzy oddalili się od siebie po latach zaciętych konfliktów. Syn w końcu uciekł z domu. Widząc, że go nie ma, ojciec ze złamanym sercem wyruszył na poszukiwanie. Szukał całymi miesiącami - na próżno. Wreszcie, w ostatecznym akcie desperacji, zamieścił w lokalnej gazecie ogłoszenie:

Drogi Paco!
Spotkaj się ze mną na rynku pod dzwonnicą,
w sobotę w południe. Wszystko Ci wybaczam.
Kocham Cię

Ojciec

Tej soboty na rynku pojawiło się ośmiuset mężczyzn i chłopców o imieniu Paco, oczekujących wybaczenia i miłości swoich ojców.


Anonim

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Życzonka



Zaczarowany magią Świąt stanę samotnie

pod rozgwieżdżonym niebem i patrząc na spadające płatki śniegu
pomyślę o ludziach, których noszę w sercu
życząc im spokojnych Świąt
wszędzie tam, gdziekolwiek są ...


niedziela, 23 grudnia 2007

Lubisz mnie??

Lubisz mnie?
On powiedział "nie". 
Myślisz że jestem ładna? - zapytała 
Znowu powiedział "nie". 
Zapytała więc jeszcze raz: 
"Jestem w twoim sercu?" 
powiedział "nie". 
Na koniec się zapytała: 
"Jakbym odeszła, to byś płakał za mną?" 
powiedział, że "nie". 
Smutne - pomyślała i odeszła. 
 
Złapał ją za rękę i powiedział: 
"Nie lubię cię, kocham cię. 
Dla mnie nie jesteś ładna, tylko piękna. 
Nie jesteś w moim sercu, jesteś moim sercem. 
Nie płakałbym za tobą, tylko umarłbym z tęsknoty." 

Anonim


sobota, 22 grudnia 2007

Spotkałam Anioła

Zbłądziłam w swej drodze,
sens chciałam odszukać.
Zagubiłam się w sobie,
duszy więc szukałam.
I na tej krętej życia drodze
spotkałam anioła.
Zwany przyjacielem
nigdy nie zawiódł.

only-girl


piątek, 21 grudnia 2007

Jak żyć :)

Każdego ranka
stań obydwiema nogami mocno na ziemi
i powiedz: "Kochany dobry poranku!
Cieszę się, że znów jesteś.
Dzisiaj nie będzie ani jednej żałosnej miny.
Wiem, że ze smutnego ponuraka
nikt nie ma żadnego pożytku.
Słońce świeci, zapowiada się piękny dzień.
Chcę być wdzięczny.
Niech moje serce będzie wolne od nienawiści
i zazdrości.
Każdego wieczora, postaw kropkę
i przerzuć stronicę.
Inaczej beznadziejnie ugrzęźniesz.
Oddajmy co wieczór swoją stronicę
z jej prostymi i krzywymi znakami,
a nawet nie zapisaną. Taką jaka jest.
Złóżmy ją w dłonie Ojca.
Dzień następny można nawet wtedy zaczynać od nowa.

Kto potrafi cieszyć się szczerze udanym dniem,
to ma lepsze szanse w dniu niedobrym.

środa, 19 grudnia 2007

Lubie mówić z Tobą


Wstęp:
cis
E H cis

Kiedy z serca płyną słowa /cis E
Uderzają z wielką mocą /H cis
Krążą blisko wśród nas ot tak /cis E
Dając chętnym szczere złoto /H cis

I dlatego lubię mówić z Tobą /cis E H cis
I dlatego lubię mówić z Tobą / cis E H cis

Każdy myśli to co myśli
Myśli sobie moja głowa
Może w końcu mi się uda
Wypowiedzieć proste słowa

I dlatego lubię mówić z Tobą
I dlatego lubię mówić z Tobą

wtorek, 18 grudnia 2007

List od Przyjaciela

Piszę, aby Ci powiedzieć jak bardzo
się troszczę o Ciebie i jak bardzo pragnę,
byś lepiej Mnie poznała.

Kiedy obudziłaś się rano, w Twoim oknie zapaliłem
najwspanialszy wschód słońca, byś zwróciła na
Mnie uwagę. A Ty się spieszyłaś.

Później widziałem jak szłaś pogrążona w rozmowie
z przyjaciółmi. Skąpałem Cię w ciepłym słońcu.
Powietrze nasyciłem słodkim zapachem przyrody.

A Ty się spieszyłaś. Nie widziałaś Mnie.
A potem krzyczałem do Ciebie w tornado.
Wspaniałą tęczą pomalowałem niebo.
Wtedy spojrzałaś. A jednak nadal się spieszyłaś.
Wieczorem na Twoją twarz rzuciłem promień księżyca.
Posłałem chłodną bryzę, byś odpoczęła i pozbyła się lęku.
Patrzyłem, jak spałaś. Wsłuchiwałem się w Twoje myśli.
Ty zaledwie przeczuwałaś, że Jestem tak blisko.

Wybrałem Cię.

Chcę Ci powierzyć specjalne zadanie.
Mam nadzieję, że ze Mną porozmawiasz.
Dlatego przeniosłem Cię przez burzę.
Inni nie ujrzeli poranka.
Jestem blisko.
Jestem Twym przyjacielem.
Bardzo Cię kocham.

Twój przyjaciel Jezus.

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Tua pugna

Obudź się, wstań, już pora
Powstań na proste nogi
Kolejny dzień twego życia

Nic nowego
Będziesz znowu wałczyła
Obronna ręką staniesz
Popatrzysz w nieznane oczy

System Cię zacznie straszyć
Ale ty jesteś silna
Nie poddasz się
Bo tak ci mówi Wszechmocny

Nie poddasz się, bo masz miłość
Bo On Tobą kieruje
Reżyseruje twoje życie
Pisze scenariusz swoimi drogami
Nie schodź, a pozostań.


Michał Ziomek

niedziela, 16 grudnia 2007

Anielscy Przyjaciele

Przyjaciele są jak anioły...
Unoszą nas gdy zapomnimy jak latać...
To razem uczymy się otwierać skrzydła
na Świat...
Cieszymy się naszymi sukcesami
wzbijając się do gwiazd...
Razem też wybieramy się na piękne wyprawy
wśród obłoków...
Z przyjaciółmi dzielimy się naszymi

wzlotami i upadkami...
Zsyłają nam gwiazdkę z nieba
gdy jest nam smutno...
A gdy jest wesoło słychać nasze
anielskie śmiechy...
Dzięki nim możemy na Ziemi poczuć
się jak w Niebie...

Iskierka...


piątek, 14 grudnia 2007

Modlitwa

Jezu Frasobliwy
na przekór wszystkim
bez parasola na deszczu
z gołymi kolanami
słaby bo bezstronny
nieśmiały jakbyś debiutował wierszem
z prośbą o prostotę
samotny bo spokrewniony ze światem
pewnie martwią Cię ludzie
którzy są jak katechizm
na każde pytanie
muszą mieć koniecznie odpowiedz

Jan Twardowski


czwartek, 13 grudnia 2007

Zmieniły sie czasy

Nazywamy go brzydko stróżem
każemy mu nas pilnować
używamy jak chłopca na posyłki
kto z nas mu rękę poda
pożałuje że ma skrzydła za duże
sumienie tak czyste że niewygodne
kolor biały raczej niepraktyczny
życie obce bo bez pomyłek
miłość niecała --- bo bez umierania

kto z nas obejmie go za szyję
słuchaj --- powie --- zmieniły się czasy
teraz ja cię przed światem ukryję

Jan Twardowski

środa, 12 grudnia 2007

mój Boże

Jestem samotny,
Ty jednak mnie nie opuszczasz.
Jestem bojaźliwy,
Ty jesteś dla mnie pomocą.

We mnie jest gorycz,
w Tobie zaś cierpliwość.
We mnie panuje ciemność,
w Tobie, mój Boże, światło.

Ja sam nie znam Twoich dróg,
Ty jednak znasz
właściwą drogę dla mnie!

wtorek, 11 grudnia 2007

Do Przyjaciela

Jesteś ...
Przyjacielem, ponieważ jesteś węzłem,
który łączy, lecz nie zniewala.
Przyjacielem, ponieważ jesteś podmuchem,
który uspokaja, lecz nie usypia.
Przyjacielem, ponieważ jesteś bratem,
który upomina, lecz nie upokarza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś wzrokiem,
który patrzy, lecz nie osądza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś ręką,
która prowadzi, lecz nie ciągnie na siłę.
Przyjacielem, ponieważ jesteś oazą,
która pokrzepia, lecz nie zatrzymuje.
Przyjacielem, ponieważ jesteś sercem,
które kocha, lecz nie zmusza.
Przyjacielem, ponieważ jesteś czułością,
która chroni, lecz nie podporządkowuje.
PRZYJACIELEM, PONIEWAŻ
JESTEŚ OBRAZEM BOGA...
WŁAŚNIE DLATEGO.

Helena Oshiro


poniedziałek, 10 grudnia 2007

do "Anioł Straż"

Kochany Aniołku aby dobre dni w żółwim tempie mijały,
a te złe szybko odchodziły w niepamięć.
Abyś zawsze uśmiechnięta i radosna,
pełna życzliwości dla wszystkich - nigdy się nie zmieniała.
I by Twoje serduszko otrzymało kiedyś zapłatę za swoją dobroć.
I żebyś w przyszłości, będąc już starą babcią,
siedząc w bujanym fotelu i patrząc na swoje wnuki,
mogła spojrzeć w przeszłość i stwierdzić, że niczego nie żałujesz.
Tego Ci życzę w dniu Twoich urodzin. :*:*:*


niedziela, 9 grudnia 2007

O odwiedzinach

Sześcioletnia dziewczynka poszła w odwiedziny do jednej z sąsiadek. Owa biedna kobieta straciła córeczkę, także sześcioletnią, wskutek nieuleczalnej choroby. Kiedy dziewczynka wróciła do domu, zakłopotana matka zwróciła się do niej z pytaniem:

- Po co poszłaś do tej pani?

- Żeby ją pocieszyć - odrzekła dziewczynka poważnym tonem.

- A co zrobiłaś, żeby ją pocieszyć?

- Usiadłam jej na kolanach i płakałam razem z nią.



Pier D'Aubrigy

czwartek, 6 grudnia 2007

:*:*:*

wszystkiego najlepszego z okazji mikołajek :*:*:*!

Sen

Czy to bajka??
Pytam cicho...
To sen!
Odpowiada głos.

Taniec dusz wokół wierzy...
Widzę ciała splecione,
Jak krzewy wzniesione ku górze...

Tłum gęsty, bezwzględny,
Nie daje mi spokoju...
Targając me szaty, uciekając
Do wrót niebieskich.

Krzyczę,
chcę dostać się tam razem z nimi...
Wszyscy znikają
jak bańka mydlana, która pękła,
brama już zamknięta.
Zostaje sama...

Kwiat w mych włosach więdnie,
Opada na ziemie, która się zapada.
Tak, to...Wrota
Dnia codziennego.
Zbudziły mnie mocnym aplauzem,
Świata bezwzględnego...

środa, 5 grudnia 2007

By Światło Życia...

By światło życia w człowieku istniało,
I z duszy jego szczęście tryskało.
Potrzebna jest miłość z odwzajemnieniem,
Gdyż w platonicznej jest tylko marzeniem.
Obdarzaj miłością codziennie tego,
Od którego oczekujesz tego samego.
Po tysiąckroć więcej w twym sercu zagości,
Otrzymanej niż danej, przez Ciebie miłości.
Jeśli jej szukasz, naucz się dawać.
Bez tego nie można tylko dostawać.

niedziela, 2 grudnia 2007

Przez ciernie do gwiazd

Kasia siedziała w fotelu ze szklanką gorącej herbaty, opatulona wełnianym kocem. Czytała nowy tom powieści swojej ulubionej pisarki. Za oknem było ciemno, o parapet mocno uderzały krople deszczu, wiatr świstał ponad drzewami. Dziewczyna postanowiła dokończyć ostatni rozdział i zacząć się przygotowywać do treningu. Była najlepszą koszykarką w szkole. Kochała ten sport i już teraz snuła plany, co do swojej przyszłości. Chciała zawodowo trenować grę w kosza. Zamknęła książkę i zaczęła pakować do plecaka wszystkie niezbędne przedmioty. Kiedy szukała swoich trampków, zadzwonił telefon.
- Halo?- zapytała.
- Cześć Kaśka! Już lepiej się czuję. Wpadnę do Ciebie za jakieś pół godziny i wybierzemy się na zajęcia, co? – powiedziała Jolka.
- Super, że przyjdziesz wcześniej, pogadamy sobie trochę, tak dawno się nie widziałyśmy! – ucieszyła się Kasia.
- To o szóstej u Ciebie, na razie!!
- Dobrze, do zobaczenia! Pa pa!
Dziewczyny mieszkały po dwóch różnych stronach miasta. Przyjaźniły się od piaskownicy. Kiedyś, zanim rodzice Kasi musieli się przeprowadzić dzieliła je jedynie ściana. Mimo to cały czas utrzymywały ze sobą kontakt i nawet poszły do jednej szkoły.
Katarzyna była spakowana. Z niecierpliwością czekała na dzwonek do drzwi. Po krótkim czasie usłyszała głośne pukanie.
- Hej, chyba macie zepsuty dzwonek!- rzekła dziewczyna z uśmiechem na twarzy- Cała zmokłam, strasznie pada!
- Chodź, żebyś tylko znowu się nie przeziębiła. Rozbierz się a ja przygotuję Ci herbatkę z cytryną. – powiedziała Kaśka.
- Tylko nie z cytryną. Wiesz, że jej nie lubię!- odparła.
- Jedna cytrynka nic Ci nie zaszkodzi, a jest bardzo zdrowa. Wejdź do mnie do pokoju.
Kiedy Kasia weszła ze szklanką i cukrem, Jolka buszowała już przy jej nowej wieży. Puściła swój ulubiony kawałek z płyty Kasi Kowalskiej.
- Ale fajny sprzęt. Ja takiego chyba się nigdy nie doczekam. – rzekła z podziwem.
- Dostałam na urodziny od rodziców. Tyle czasu ich namawiałam, aż w końcu mi się udało!

Dziewczyny usiadły przy małym stoliku. Jak zwykle miały sobie tyle do opowiedzenia. Jedna przekrzykiwała drugą. Śmiały się, opowiadały najnowsze ploteczki. Czas płynął nieubłaganie. Zegar wybił godzinę siódmą. Dziewczyny spojrzały na siebie i pobiegły do przedpokoju. W błyskawicznym tempie ubrały buty i kurtki i wybiegły z domu. Już były spóźnione. Treningi zaczynają się właśnie o siódmej.
- Nie ma tu żadnych skrótów?- spytała Jolka
- Nie ma. Chociaż są, ale musiałybyśmy przebiec przez skrzyżowanie. Chodź szybko.- odpowiedziała.

Dziewczyny biegły przez park. Co jakiś czas wpadały na przechodniów, ponieważ mgła ograniczała widoczność.
- Chyba nic, nie jedzie, możemy iść- rzekła Kaśka i weszła na ulicę. Następne zdarzenia potoczyły się bardzo szybko. Usłyszała przerażony krzyk koleżanki, pisk opon, głos hamulców, oślepiający błysk świateł jadącego samochodu. Straciła przytomność. Obudziła się dopiero po tygodniu. Lekarze uważali jej stan za bardzo ciężki i zagrażający życiu. Przed sobą zobaczyła słaby obraz rodziców i poczuła lekkie głaskanie po ręku.
- Boże, patrz! Ona się chyba budzi! Kochanie, kochanie, jesteśmy przy Tobie- usłyszała cichy szept mamy.- zawołam lekarza, poczekaj chwileczkę. Mama pobiegła szybko do dyżurki. Koło dziewczynki usiadł tata.
- Córeczko, śpij, nie męcz się, jesteśmy cały czas przy Tobie.- rzekł
Kasia chciała zapytać, ale z jej ust wydobyły się jedynie jakieś dziwne odgłosy.
- Nic nie mów kochanie, śpij. Jesteśmy cały czas przy Tobie. Rano była Jola z Karoliną, powiedziały, że przyjdą po szkole. Jola odwiedza Cię codziennie. Przyniosła Ci tę figurkę i list. Jeśli chcesz, przeczytam Ci go, ale na razie odpocznij.
Dziewczyna dopiero teraz spostrzegła, że jej łóżko obwieszone jest różnymi kolorowymi pluszakami. Zamknęła oczy. Jednak nie mogła usnąć. Starała się przypomnieć sobie, co się takiego wydarzyło. Niestety nic nie pamiętała, nie wiedziała nawet, co się z nią stało i gdzie teraz jest. Ale nie to było najgorsze. Miała uczucie strasznego odrętwienia i bólu w okolicach pleców. Doktor zbadał ją dokładnie i wyszedł z mamą i tatą na korytarz. Przysłuchiwała się ich rozmowie. Usłyszała tylko pojedyncze słowa lekarza dobiegające zza drzwi.
- Kryzys minął…to cud…teraz z dnia na dzień powinno być już coraz lepiej…nic nie obiecuję- szeptał doktor. Kaśka starała się ułożyć to wszystko w całość. Jak nic nie obiecuję? Z czym nic nie obiecuję? Przerażona dziewczynka zadawała sobie pytania. Była bardzo zmęczona. Usnęła. Obudziła się dopiero wczesnym wieczorem.
- Kasia, Kasiuniu! Tak się cieszę, że się w końcu obudziłaś. Gdy tylko się dowiedziałam, że otworzyłaś oczy postanowiłam, że zostanę i będę czekać. – rzekła- przepraszam Cię, to moja wina, to przeze mnie to wszystko. Gdybym wiedziała…- Jola aż popłakała się ze szczęścia.
Katarzyna jeszcze nie mogła wydusić z siebie zrozumiałego słowa. Delikatnie dotknęła ręki koleżanki i zaprzeczająca kiwała głową. Zrozumiała, co się wydarzyło. Teraz leży w szpitalu.
- Nie Kasia, nie męcz się. Leż spokojnie i odpoczywaj. Ja muszę iść do domu, mama na pewno się martwi. Cały czas pyta, co z Tobą. Wpadnę jutro po szkole. Pa pa!- oznajmiła Jola.

Minęło kilka tygodni, dziewczynka powoli wracała do zdrowia. Mogła już normalnie mówić. Codziennie rano miała lekcje, a w południe tłumy gości. Jola z Michałem przychodzili codziennie. Tak, Michał. Od dawna się w nim podkochiwała. Cieszyła się, gdy przychodził z bukietem stokrotek czy niezapominajek i codziennie zmieniał kwiatki przy jej łóżku. Rodzice spędzali z nią każdą wolną chwilę. Opuszczali jej salę tylko w czasie wizyt koleżanek i nauczycieli. Wówczas mogli załatwić ważne sprawy i zrobić zakupy. Jednak od pewnego czasu zachowywali się trochę inaczej. Uśmiech na ich twarzy był jakby wymuszony, a rozmawiając z nią mieli łzy w oczach. Mama siedząc przy niej często płakała, tłumacząc się alergią na pyłki. Pewnego wieczoru rodzice Kasi byli pewni, że ich córeczka śpi. Usiedli w pobliżu od jej łóżka i zaczęli rozmowę. Kasia nie spała. Słyszała wyraźnie każde zdanie.
- Co zrobimy. Kiedyś musimy jej powiedzieć. Przecież ona zaczyna się domyślać, że coś jest nie tak. Nie jest już małym dzieckiem.- rzekła mama.
- Wiem, ale będzie to dla niej straszny cios. Jak ona przeżyje to, że nie będzie mogła chodzić.- powiedział tata.
- A do tego jeszcze dochodzi koszykówka…
- Trzeba powiedzieć jej to jak najszybciej. Powinna znać prawdę. Jeśli my jej tego nie powiemy, dowie się od kogoś przypadkowo.
Dziewczyna miała oczy szeroko otwarte. Łzy płynęły po jej policzkach. Straszne myśli krążyły po jej głowie. Usnęła. Obudziła się przerażona w środku nocy. Koszmary nie dawały jej usnąć. Zasnęła dopiero nad ranem, kiedy słońce zaczynało wesoło zaglądać do jej pokoju. Denerwowało ją strasznie, że pogoda za oknem była taka ładna, że na ulicy rozbiegani ludzie śmieją się do siebie. Po południu jak zwykle odwiedzili ją przyjaciele. Jolka z Michałem przyszli jak zwykle po szkole. Zastali Kasię odwróconą do ściany, zapuchniętymi oczami. Podeszli bliżej. Kaśka ledwo wydusiła z siebie słowa.
- Zostawcie mnie samą! Nie chcę z Wami rozmawiać. Po co wam koleżanka kaleka.- krzyczała.
- Kaśka, co ty mówisz. Jaka kaleka?- Przyjaciele nie wiedzieli, o czym mówi.
- Zostawcie mnie. Chcę zostać sama.- rzekła już trochę spokojniej.
- Co my zrobiliśmy? Przepraszam, ale nie chcieliśmy Ci zrobić przykrości…
- To nie o was chodzi…zostawcie mnie, proszę.- rzekła Kaśka

Jola z Michałem wycofali się do drzwi i zdezorientowani opuścili jej salę. Katarzyna znowu schowała głowę w poduszce. Zaczęła płakać. W takim stanie zastali ją rodzice. Domyślili się przyczyny jej łez.
- No już kochanie- uspokajał ją tata- przestań płakać. Kochamy Cię bardzo i jesteśmy z Tobą. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
- Ale…dlaczego?? Dlaczego nic mi nie powiedzieliście?
- Kochanie, jest to dla nas tak samo trudne jak dla ciebie, przepraszam, że się tak stało. – tłumaczyła mama.
- Jak to się stało?- Kasia chciała dowiedzieć się szczegółów.
- Razem z Jolką przechodziłyście w niedozwolonym miejscu. Była mgła, a z naprzeciwka nadjeżdżał samochód. Kierowca nie zdążył zahamować. Wpadłaś na maskę pojazdu i straciłaś przytomność. Kierowca natychmiast zadzwonił po pogotowie i wiózł Ciebie w stronę szpitala. Jola do nas zadzwoniła i pobiegła do szpitala. Kiedy z mamą dotarliśmy na miejsce, byłaś na sali operacyjnej. Lekarzom udało się Ciebie uratować. Niestety, doznałaś obrażenia rdzenia kręgowego. Spowodowało to uraz, który uniemożliwił Tobie poruszanie się na własnych nogach.
Dziewczynka wtuliła się w objęcia rodziców i tak przytuleni siedzieli przez kilka minut.
Kasia codziennie jeździła na rehabilitację. Podstawowe ćwiczenia na początku sprawiały jej trudność. Jednak po pewnym czasie, zaczynała już siadać. Po kilku następnych ćwiczeniach i masażach zyskiwała coraz większą sprawność fizyczną.
Pewnego ranka Katarzyna sięgnęła po książkę leżącą na stoliku. Już chciała zagłębić się w czytaniu, kiedy do sali wszedł lekarz.
- Dzień dobry- rzekł wesołym głosem.- Widzę, że pannica dochodzi do siebie! No już chyba przydałoby się zobaczyć swój pokoik, co? Możesz nas opuścić, nawet dzisiaj. Będziemy za Tobą tęsknić, tyle u nas siedziałaś, że Cię polubiliśmy.
- Dzień dobry. Naprawdę już mogę wrócić do domu?- nie mogła uwierzyć
- Tak, to nawet wskazane.
- Panie doktorze, jak się cieszę. Naprawdę mogę wrócić już dzisiaj??
Lekarz uśmiechnął się i pokiwał głową. W tym momencie weszło kilka dziewcząt z jej klubu na czele z Jolą, a za nimi Michał.
- Cześć Wam! Chodźcie. Mam Wam tyle do opowiedzenia. Już dzisiaj mogę wrócić do domu! Przepraszam Was za moje ostatnie zachowanie- ostatnie zdanie skierowała do swoich najlepszych przyjaciół.
- O czym ty mówisz, za co nas przepraszasz- rzekła Jolka i puściła jej oczko.
Dziewczyny zaczęły się śmiać.
Po kilku dniach Kasia leżała już w swoim łóżku. Rodzice przygotowali jej niespodziankę. Kupili jej pieska. Nie był to szczeniak, ale duży, śliczny piesek. Tresowany był specjalnie dla osób niepełnosprawnych. Chcieli, ale miała towarzysza, a zarazem pomocnika. Był to dla niej niezwykły prezent. Teraz piesek spał na swoim posłaniu, tuż koło łóżka. Na biurku stało kilka zdjęć w ramkach. Na jednym byli rodzice, na drugim…jej najlepsi przyjaciele. Leżała tak przez chwilę i przyglądała się twarzom osób, które były przy niej i pomagały jej nawet w najgorszych chwilach. Łzy płynęły po jej policzkach. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Przerwał jej zgrzyt zamka. Do pokoju weszła mama z jakimś mężczyzną. Wyglądał na sympatycznego.
- To jest pan psycholog. Chciałabym, abyś z nim porozmawiała. Nie będę Cię zmuszać, jeśli nie chcesz, ale chociaż spróbuj.- powiedziała mama
- Witaj Kasiu. Twoja mama dużo mi o Tobie opowiadała.- rzekł mężczyzna
- Dzień dobry! Mamusiu bardzo chętnie porozmawiam z tym panem!
Mama Kasi się uśmiechnęła.
- Cieszę się córeczko! Będę za ścianą. Proszę pana, kawy czy herbaty?
- Nie, nie dziękuję. My sobie tylko chwilkę pogadamy, prawda?
Kasia kiwnęła głową. Chwilka przedłużyła się w dwie godziny. Doktor wyszedł z pokoju dziewczynki. Kasia została sama. Miała bardzo dobry humor. Opowiedziała mu o sobie wszystko: o swojej koszykówce, przyjaciołach, po prostu o wszystkim. Dowiedziała się, że jest wiele klubów, w których mogą grać w kosza osoby na wózkach! Jest to trochę kosztowne, ale osoby, które przed wypadkiem trenowały ten sport mają zniżki. Była tak szczęśliwa. W południe dostarczono jej nowy wózek. Rodzice zabrali ją na spacer. W parku spotkali Michała, który właśnie szedł odwiedzić swoją koleżankę. Chciał z nią poważnie porozmawiać, dlatego wybrał się bez Jolki. Mama i tata Kasi zostawili ją pod opieką Michała i z zabawnym uśmiechem na twarzy wrócili do domu. Michał złapał za wózek i postawił go przy ławce. Usiadł spokojnie i złapał Kasię za ręce. Zdziwiona dziewczyna popatrzyła na uścisk, a następnie na oczy chłopca. Uśmiechnął się delikatnie i szeptał:
- Wiesz…już dawno chciałem Ci to powiedzieć. Ja…ja Ciebie kocham…
Kasia popatrzyła na niego i powiedziała:
- Kochasz mnie mimo mojego wózka, mimo tego, że jestem niepełnosprawna?
-Tak…- odparł chłopak.
- Michał! Ja Ciebie też bardzo kocham! Ale wiesz, że będzie nam trudno?
- Wiem, ale najważniejsze , że będziemy razem!- ucieszył się.
Od tej pory Kasia i Michał byli parą. Spotykali się codziennie. Chłopak zabierał ją na spacery do parku i na lody do miasta. Kasia pogodziła się ze swoja tragedią. Była szczęśliwa. Cieszyła się każdym dniem, nawet z błahego powodu. Doceniała pomoc swoich bliskich. Wiedziała, że wszystko, co osiągnęła, zawdzięczała właśnie najukochańszym rodzicom i przyjaciołom.

sobota, 1 grudnia 2007

Recepta na miłość

By światło życia w człowieku istniało,
I z duszy jego szczęście tryskało.
Potrzebna jest miłość z odwzajemnieniem,
Gdyż w platonicznej jest tylko marzeniem.
Obdarzaj miłością codziennie tego,
Od którego oczekujesz tego samego.
Po tysiąckroć więcej w twym sercu zagości,
Otrzymanej niż danej, przez Ciebie miłości.
Jeśli jej szukasz, naucz się dawać.
Bez tego nie można tylko dostawać.

piątek, 30 listopada 2007

Życie lub Śmierć

Śmierć była mym kochankiem,
Lecz z Życiem się pobrałam.
I obiecałam że nigdy,
Nie odejdę do Hadesu domu Śmierci.
Jednak Śmierć nalegała,
A ja z dnia na dzień robiłam się słabsza.
Ty Życie się nie buntowałeś
I dałeś mi straszliwą szanse wyboru.
W końcu postanowiłam i Śmierć wybrałam.
Gdy umierałam życie pocałunki mi składało,
A w drodze do Hadesu Śmierć ,
Swym płaszczem mnie okrywała.

Zefirka

środa, 28 listopada 2007

Dotyk Anioła

Serce ma jak diament
Nadzieją obsypane
Oczy ma jak marzenia
Bo w nich też jest nadzieja...

Dłonie ma delikatne
Ciepła więc nie zabraknie
Spojrzenie ma tak jak sen
Już nie boję się...

Duszę ma czystą jak łza
W niej jest cały mój świat
Uśmiech ma taki jak bzy
Dla tych chwil warto żyć...

Tuli me oczy zapłakane
Uspakaja serce zatroskane
Trzyma mocno moją dłoń
Daje mi tysiąc słońc...

Daje mi swoją Przyjaźń
Bym zawsze szczęśliwa była
Daje mi swoje pragnienia
Bo wie jak cenna jest nadzieja...

Dziękuję, że zawsze czuwasz nade mną
Pozwalasz na chwilę szczęscia piękną
Dziękuję za to, że Ciebie mam
Dziękuję, że Bóg mi Ciebie dał...

Daukszewicz Aleksandra

wtorek, 27 listopada 2007

Śpij

Sza cicho sza czas na ciszę
niech Ksieżyc do snu cie ukołysze,
bo kiedy noc ciemna zapada on piękne baśnie opowiada ,
marzenia wtedy sie spelniaja i troski w dal odsuwaja.

Mysli są wolne niczym wiatr i okrążaja caly swiat,
a wiec juz wtul sie w swa podusie
i zamknij znużone oczka swe bo myśli piękne,tajemnicze
okrążaja łóżeczko twe.

A wiec spij i wypoczywaj
bo jutro nastanie nowy dzień
i kto wie...może wtedy,
spełni sie ten najpiękniejszy życia sen.

Maksymilian Sławecki

poniedziałek, 26 listopada 2007

Jeszcze jeden krok

Pewien koczownik, wędrujący po pustyni, musiał zatrzymać, gdyż męczyło go pragnienie.

Przysiadł na piasku, a ponieważ słyszał gdzieś, że i przed śmiercią z pragnienia zaczyna się płakać - oczekiwał na łzy.

Wtedy usłyszał dziwny szelest: to wąż sunął ku niemu. Człowiek przestraszył się tak bardzo, że skoczył na równe nogi i, zapominając o dręczącym go pragnieniu, ruszył w dalszą drogę. Aż doszedł do takiego miejsca, w którym była woda, a wraz z wodą - ratunek.

Ten jeden krok, którego już nie chcesz zrobić, bracie, może cię kosztować życie.

Pamiętaj o tym, kiedy poddasz się łzom.


Tradycja berberyjska

niedziela, 25 listopada 2007

Dwa Anioły

Dwa podróżujące anioły zatrzymały się na noc w domu bogatej rodziny.
Rodzina była niegrzeczna i odmówiła aniołom nocowania w pokoju dla gości,
który znajdował się w ich rezydencji. W zamian za to anioły dostały miejsce w małej, zimnej piwnicy.
Po przygotowaniu sobie miejsca do spania na twardej podłodze, starszy anioł zobaczył dziurę w ścianie i naprawił ją. Kiedy młodszy anioł zapytał dlaczego to zrobił, starszy odpowiedział:
- Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają.

Następnej nocy … anioły przybyły do biednego, ale bardzo gościnnego domu farmera i jego żony, by tam odpocząć. Po tym jak farmer podzielił się, resztą jedzenia jaką miał,
pozwolił spać aniołom w ich własnym łóżku, gdzie mogły sobie odpocząć.
Kiedy następnego dnia wstało słońce, anioły znalazły farmera i jego żonę zapłakanych. Ich jedyna krowa, której mleko było ich jedynym dochodem, leżała martwa na polu.
Młodszy anioł, był w szoku i zapytał starszego anioła:
- Jak mogłeś do tego dopuścić ?
- Pierwsza rodzina miała wszystko i pomogłeś im - oskarżył - Druga rodzina miała niewiele i dzieliła się tym co miała, a ty pozwoliłeś, żeby ich jedyna krowa padła.

- Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają - odpowiedział starszy anioł.
- Kiedy spędziliśmy noc w piwnicy tej rezydencji, zauważyłem że w tej dziurze w ścianie było schowane złoto. Od czasu kiedy właściciel się dorobił i stał się takim chciwcem niechętnym do tego by dzielić się swoją fortuną, w związku z czym zakleiłem tą dziurę w ścianie, by nie mógł znaleźć złota znajdującego się tam.
W noc, która spędziliśmy w domu biednego farmera, Anioł Śmierci przyszedł po jego żonę. W zamian za nią dałem mu ich krowę.
Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają.

Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i szybko odchodzą…
Niektórzy ludzie stają się naszymi przyjaciółmi i zostają na chwilę…zostawiając piękne ślady w naszych sercach… i nigdy nie będziemy dokładnie tacy sami bo zawarliśmy nowe przyjaźnie !!!

Wczoraj jest historią.
Jutro jest tajemnicą.
Dziś jest darem.

sobota, 24 listopada 2007

Jestem Sen

Jestem snem gdy się obudzisz zniknę
Spełniam twoje najskrytsze marzenia
Tworze mistrza kochanka i łotra
Rządzę tobą kiedy tylko zamkniesz oczy
Kiedy wstajesz ulatuje jak puch
trafiony lekkim podmuchem wiatru
Jestem gorącym pragnieniem i zimnym
najczarniejszym koszmarem
A teraz śpij ,nie otwieraj oczu
Teraz jest mój czas więc trwam

piątek, 23 listopada 2007

Złotnik

Złoto nie zawsze od razu jest czyste. Jego zanieczyszczone bryły nie raz muszą być poddane procesowi oczyszczania w piecu. Chodzi o to, aby cząstki roztopionego kruszcu połączyły sie ze sobą, oddzielając się od zanieczyszczeń.
Zdarzyło sie, że przypatrywał sie pracy takiego złotnika, który siedział przy piecu i uważnie obserwował roztopiony metal. Po dłuższym czasie obserwacji złotnik uznał, że złoto jest całkowicie oczyszczone i przerwał ten proces. dociekliwy obserwator zadał mu pytanie: "Jak pan rozpoznaje, że wytopiony kruszec jest już oczyszczony?". Złotnik odpowiedział: "Złoto jest czyste wtedy, kiedy mogę rozpoznać odbijające sie w nim moje oblicze".
Bóg także chce, aby rozbłysło w nas nasze do Niego podobieństwo, wszak jesteśmy stworzeni na jego obraz...

oprac. Czesław Front SVD

czwartek, 22 listopada 2007

Aniele Boży

Aniele Boży Stróżu mój
Ty właśnie nie stój przy mnie
jak malowana lala
ale ruszaj w te pędy
niczym zając po zachodzie słońca

skoro wygania nas
dziesięć po dziesiątej
ostatni autobus
jamnik skaczący na smycz
smutek jak akwarium z jedną złotą rybką
hałas
cisza
trumna jak pałacyk

ładne rzeczy gdybyśmy stanęli
jak dwa świstaki
i zapomnieli
że trzeba stąd odejść

Jan Twardowski

wtorek, 20 listopada 2007

"...Serce wielkie nam daj..."

"...Serce wielkie nam daj
Zdolne objąć świat
Panie, serce nam daj
Mężne w walce ze złem
Nowi ludzie w historię wpiszą miłość
Wskażą drogi odnowy ludzkich serc
Nowi ludzie przeżyją własne życie
Tworząc wspólnym wysiłkiem nowy świat
Nowi ludzie przyniosą ziemi pokój
W znaku wiary jednocząc cały świat
Nowi ludzie przyniosą ziemi wolność
Prawda ludzi wyzwoli, niszcząc zło..."

poniedziałek, 19 listopada 2007

Boże pełen w niebie chwały

G                      CDG
Boże, pełen w niebie chwały,
C           D G
A na krzyżu - pomarniały -
h
Gdzieś się skrywał i gdzieś bywał,
C           G D
Żem Cię nigdy nie widywał?
G           D G
Żem Cię nigdy nie widywał?
 
Wiem, że w moich klęsk czeluści
Moc mnie Twoja nie opuści!
Czyli razem trwamy dzielnie,
Czy też każdy z nas oddzielnie?
Czy też każdy z nas oddzielnie?
 
Mów, co czynisz w tej godzinie,
Kiedy dusza moja ginie?
Czy łzę ronisz potajemną,
Czy też giniesz razem ze mną?
Czy też giniesz razem ze mną?

niedziela, 18 listopada 2007

wspomnienia ze szoklenia

Napisze Wam różne śmieszne teksty ze szkolenia :D:D:D :
-koleżanka zakłada rajtki na spodnie :D:D:D
-ja jadłam kromkę z chlebem
-inna koleżanka tak myślała intensywnie w nocy że śpiąc waliła głową o ścianę
-ale nic nie pobije tego że Pani ... powiedziała SLD zamiast LSD :D:D:D hehehe

pozdrawiam wszystkich ze szkolenia z Rytra :D:D:D
Kubuś Ty wiesz... wiesz... kontakt wzrokowy :D:D:D

i pozdrawiam Michasia (te jego niebieskie oczy ech... ;D) i Grzesia chociaż oni i tak tej stronki nigdy nie zobaczą hehe :D:D:D

czwartek, 15 listopada 2007

Czas

Mam na imię Czas.

Kiedyś mnie nie było , nie będę też istniał w nieskończoność.

Obecnie jeszcze jestem i określam czas życia.

Ludzie na mnie czekają , podporządkowują mi się , czasami się mnie obawiają.

Lecz nikt nie może mnie zatrzymać , oprócz Boga.

Jedynie On mnie kontroluje. On mówi , że zbliża się mój koniec.

Wtedy będzie za późno ... . Za późno , byś się nawrócić , byś uporządkował swoje stosunki z Bogiem przez Jezusa Chrystusa , Jego Syna.

Za późno , by uwierzyć.. ! Strach, łzy i gorycz wypełnią całą wieczność .

Mam na imię Czas i ciągle idę naprzód , do końca a pewnego dnia zabiorę Cię do wieczności.

Bóg mówi jednak : „Oto teraz czas łaski , oto teraz dzień zbawienia” 2 Kor. 6:2

Czytaj Biblię - Słowo Boże

środa, 14 listopada 2007

Oczyszczenie

Patrzysz na mnie takim wzrokiem,
że z tego wszystkiego aż płakać się chce.
Patrzysz na mnie takim wzrokiem,
że bezczelnie proszę o jeszcze.

ref.
W Twoim spojrzeniu słońca,
w Twoim tchnieniu wiatru,
w Twojej tęsknocie deszczu
czuję miłość Twoja, Panie.
W moim smutku i radości,
w moim zwątpieniu i pewności
czuję, czuję miłość Twoją Jahwe!

Patrzysz na mnie z taką wiarą,
z jaką nigdy nikt nie odważył spojrzeć się.
Patrzysz na mnie, choć nie mogę
odwzajemnić spojrzenia Twego, bo boję się,
chociaż wiem, że

ref.
W Twoim spojrzeniu słońca...

Panie, co oznacza to, czym mnie doświadczasz ?
Twoje spojrzenie jest dla mnie oczyszczeniem.
Zapraszam Cię Boże do swojego życia.
Złap mnie Panie za rękę i porwij w otchłań Twojej miłości.

Bóg map nie rozdaje

W życiu dróg wiele jest, która wybrać, jak iść nie wie nikt.

każdej z nich inny cel, inna trudność i sens, czy dojdziemy?

A Bóg map nie rozdaje, Bóg map nie rozdaje nie wiesz dokąd iść

A Bóg czasu nie mierzy, Bóg czasu nie mierzy nie wiesz czy Ci wystarczy sil.

Potykasz się potem wstajesz lub nie - zależy,

na rozstajach tych dróg może spotkać cię wróg co nie wierzy.

A Bóg map nie rozdaje, Bóg map nie rozdaje nie wiesz dokąd iść

A Bóg czasu nie mierzy, Bóg czasu nie mierzy nie wiesz czy Ci wystarczy sil.

... na wędrowanie, na wędrowanie!

Mowie tobie wiarę miej, w drodze swojej nie ustawaj, żebyś doszedł dokąd chcesz,

niech marzenia staną się twoją nocą, twoim dniem, głosem serca w życiu kieruj się!

Chciałbym mapę i czas w przybliżeniu choć raz mieć podany,

tymczasem drogi tej znój, niczym ostatni ból w pokutę dany.

Boże ciężka ta droga, czemu siły nie dodasz, nie prowadzisz,

daj mi wiarę i siłę popatrz znowu zbłądziłem cóż poradzić.

A Ty map nie rozdajesz, Ty map nie rozdajesz, nie wiem dokąd iść.

A Ty czasu nie mierzysz, Ty czasu nie mierzysz,

nie wiem czy mi wystarczy sil...

... na wędrowanie, na wędrowanie...

Mowie tobie wiarę miej, w drodze swojej nie ustawaj, żebyś doszedł dokąd chcesz,

niech marzenia staną się twoją nocą, twoim dniem, głosem serca w życiu kieruj się! /2x

wtorek, 13 listopada 2007

List do Boga

Drogi Boże, piszę kilka słów G D
Innym razem napiszę więcej C D
Na początku życzę Ci wszystkiego dobrego e h
I pozdrawiam Cię najgoręcej C D
Tak się jakoś złożyło, że nie miałem okazji
Podziękował za list coś mi przysłał
Miałem wiele pracy, wiele nauki
Także piszę dopiero teraz.

Ref.:
U mnie wszystko jak dawniej
Tylko jeden samobójca więcej
Tylko jedna znów rodzina rozbita
Tylko życie pędzi coraz prędzej.
Gdzieś tam obok rozbił się samolot
Trochę dalej trzęsła się ziemia.
Kiedy patrzę na to wszystko
Tak jak dziś, tak jak dziś.

Tak w ogóle to przepraszam Cię bardzo
Za to, że tak długo milczałem,
Lecz dopiero teraz zaczynam doceniać
Biblię, która mi przysłałeś.
Tak niedawno odszedł ode mnie przyjaciel,
Z którym tak wiele mnie łączyło
I dopiero teraz zaczynam rozumieć,
Czym jest życie i prawdziwa miłość.

Ref.:
U mnie wszystko jak dawniej...

poniedziałek, 12 listopada 2007

Przyjaciel :)

Pewnego dnia, był to jeden z pierwszych dni w nowym liceum,
zobaczyłem chłopaka z mojej klasy wracającego do domu.
Nazywał się Kyle. Wyglądało na to, że niósł ze sobą wszystkie
książki.
Pomyślałem sobie: "Dlaczego ktoś, w piątek, miałby nieść do domu
wszystkie swoje książki? To musi być skończony osioł." Miałem
sporo planów na ten weekend (imprezy, mecz futbolowy jutro po
południu), więc wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej.
Kiedy szedłem zobaczyłem grupę dzieciaków biegnących w jego
stronę. Wpadli na niego, wyrwali mu z rąk wszystkie książki i
podstawili nogę, tak że wylądował w kurzu. Jego okulary
poleciały w powietrze i zobaczyłem jak wylądowały w trawie około
pięciu metrów od niego.
Spojrzał w górę i zobaczyłem bezgraniczny smutek w jego oczach.
Moje serce wyrwało się ku niemu, więc podbiegłem do niego, a
kiedy czołgał się, rozglądając się wkoło w poszukiwaniu swoich
okularów, zobaczyłem w jego oczach łzy. Podałem mu okulary i
powiedziałem:
- Ci faceci to dupki. Powinno się im dokopać!
Spojrzał na mnie i powiedział:
- Hej, dzięki!
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jeden z tych
uśmiechów wyrażających prawdziwą wdzięczność.
Pomogłem mu pozbierać książki i zapytałem gdzie mieszka.
Okazało się, że mieszka niedaleko mnie, więc zapytałem dlaczego
nigdy wcześniej go nie widziałem. Powiedział, że wcześniej
chodził do szkoły prywatnej.
Nigdy wcześniej nie kolegowałem się z chłopakiem ze szkoły
prywatnej.
Całą drogę do domu rozmawialiśmy, a ja pomogłem mu nieść
książki.
Okazało się, że był całkiem fajnym chłopakiem.
Zapytałem czy nie chciałby pograć z moimi przyjaciółmi w piłkę.
Odpowiedział, że tak. Trzymaliśmy się razem przez cały
weekend, a im lepiej poznawałem Kyle'a, tym bardziej go lubiłem.
Tak samo myśleli o nim moi przyjaciele.
Nastał poniedziałkowy poranek, a Kyle znów szedł z naręczem
swoich książek.
Zatrzymałem go i powiedziałem:
- Jeśli codziennie będziesz nosił te książki, dorobisz się
niezłych muskułów!
Roześmiał się tylko i podał mi połowę książek.
W ciągu następnych czterech lat, Kyle i ja bardzo się
zaprzyjaźniliśmy.
Kiedy staliśmy się seniorami, zaczęliśmy myśleć o pójściu na
studia.
Kyle zdecydował się na Georgetown, a ja wybierałem się do Duke.
Wiedziałem, że na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi i że ta
odległość nigdy
nie będzie problemem. On zamierzał zostać lekarzem, a ja
chciałem dostać sportowe stypendium.
Kyle miał wygłosić mowę pożegnalną na zakończeniu roku,
więc musiał się przygotować. Drażniłem się z nim, mówiąc że jest
kujonem.
Byłem bardzo zadowolony, że to nie ja będę musiał stanąć na
podium i
wygłosić mowę.
Na zakończeniu roku, zobaczyłem Kyle'a. Wyglądał wspaniale,
był jednym z tych facetów, którzy odnaleźli się podczas nauki w
szkole.
Przybrał na wadze i właściwie, to wyglądał dobrze w okularach.
Miał więcej randek niż ja i kochały go wszystkie dziewczyny.
Matko, czasami byłem zazdrosny!
Dzisiaj był jeden z tych dni. Widziałem, że denerwował się mową.
Więc szturchnąłem go w plecy i powiedziałem:
- Hej, wielkoludzie! Będziesz wspaniały!
Spojrzał na mnie z jednym z tych wyrazów twarzy (tym
wyrażający wdzięczność) i uśmiechnął się.
- Dziękuję - Powiedział.
Kiedy rozpoczął swoją mowę, odchrząknął kilka razy i zaczął:
- Zakończenie roku, jest czasem kiedy dziękujemy ludziom,
którzy nam pomogli przejść przez te trudne lata. Swoim rodzicom,
nauczycielom, rodzeństwu, może trenerom... ale najbardziej swoim
przyjaciołom. Chcę wam powiedzieć,
że bycie przyjacielem jest najlepszym darem jaki możecie im dać.
Zamierzam opowiedzieć wam pewną historię.
Spojrzałem z niedowierzaniem na mojego przyjaciela, kiedy
opowiedział o dniu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Podczas tamtego weekendu zamierzał się zabić.
Opowiedział w jaki sposób opróżnił swoją szafkę, żeby
jego mama nie musiała później tego robić, i jak niósł swoje
rzeczy do domu.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo.
- Dzięki Bogu, zostałem uratowany. Mój przyjaciel
uratował mnie przed zrobieniem tej strasznej rzeczy.
Usłyszałem szept rozchodzący się po tłumie, kiedy ten
przystojny,
popularny chłopak opowiadał o swojej słabości.
Zobaczyłem jego mamę i tatę uśmiechających się do mnie w ten
sam,
pełen wdzięczności sposób. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z
jego głębi.

Nigdy nie oceniaj zbyt nisko swoich czynów. Jednym
drobnym gestem, możesz odmienić życie innej osoby. Na lepsze lub
na gorsze.
Bóg stawia nas na czyjejś drodze, abyśmy w jakiś sposób
wpłynęli na życie innej osoby. Szukaj Boga w innych.



"Przyjaciele są jak anioły, które stawiają nas na nogi,
kiedy nasze skrzydła zapomniały jak się lata."


Nie istnieje żaden początek ani koniec...
Dzień wczorajszy jest historią.
Jutrzejszy - tajemnicą.
Dzisiejszy jest - darem.


autor nieznany

niedziela, 11 listopada 2007

Śpieszyła się kochać ludzi

Wspomnienie o Ani Szałacie

W numerze 1/2002 MD ukazała się rozmowa z dr. Kazimierzem Szałatą, prezesem Fundacji Polskiej Raoula Follereau, wykładowcą filozofii i etyki w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. 26 października 2002 r. w zginęła potrącona przez samochód ukochana córeczka dr. Szałaty, Ania. Mała dziewczynka o wielkim sercu otwartym na sprawy misji, której życie było jednym uśmiechem.

Ania miała 11 lat i poruszała się na wózku inwalidzkim. Nie lubiła, kiedy rozczulano się nad jej losem dziecka niepełnosprawnego. Kiedyś jeden z przechodniów na ulicy zapytał rodziców: „Jak czuje się wasze chore dziecko?” Ania bez namysłu odparła: „Czuję się całkiem dobrze. W zeszłym tygodniu miałam chrypkę, ale już mi przeszło”. Jednak najbardziej zdumiewającą odpowiedź otrzymała pani, która zapytała Anię, czy kiedyś będzie chodzić: „Ależ oczywiście, że tak! Będę chodzić w niebie. Aniołowie też nie chodzą po ziemi, a przecież są szczęśliwi”.

26 października 2002 r. mama szła z Anią na spacer przez centrum podwarszawskiej Zielonki. Tragedia wydarzyła się, kiedy obie były na przejściu dla pieszych. Młody chłopak, który kilka dni wcześniej otrzymał prawo jazdy, „zagapił się”. Pani Elżbieta doznała ciężkiego urazu nogi, a dziewczynka poważnych obrażeń wewnętrznych. Tuż po wypadku była przytomna. Świadoma, że w domu pozostało dwoje rodzeństwa, zdążyła jeszcze powiedzieć: „Boże, żeby moja mama żyła. Ja mogę nie żyć”. Zmarła kilka godzin później w szpitalu.

Ania była niesłychanie aktywnym dzieckiem. Uczennica klasy V Szkoły nr 3 w Zielonce, harcerka ZHR, wolontariuszka Fundacji Follereau brała udział we wszystkich akcjach Fundacji w kraju i zagranicą. Zawsze uśmiechnięta kwestowała pod kościołami na rzecz powodzian, trędowatych i dzieci Afryki. W ramach dorocznej akcji „Baloniki dla Afryki” zbierała pieniądze dla polskich misjonarzy pracujących wśród dzieci na Czarnym Lądzie. Od kilku lat uczestniczyła w akcji rozdawania opłatków na stół wigilijny, połączonej z kwestą na rzecz Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty, w jednym z hipermarketów w Warszawie. Interesowała się losem dzieci Afryki, o których rozmawiała z zaprzyjaźnionymi misjonarkami: siostrą Elżbietą z Rwandy, siostrą Weroniką z Kongo, a także z panią dr Wandą Błeńską. Występowała w telewizyjnym programie dla dzieci „Ziarno”, a z Zespołem „Arka Noego” objechała niemal całą Polskę.

Fascynowali ją św. Franciszek z Asyżu i św. Tereska od Dzieciątka Jezus. Uczestnictwo w dziele Apostoła Miłosierdzia Raoula Follereau otworzyło jej czułe serce na los ludzi w krajach misyjnych. Bardzo chętnie rozmawiała ze swymi rówieśnikami o misjach, o chorych na trąd i dzieciach, które gdzieś daleko umierają z głodu. Głównym źródłem jej duchowej mocy był sam Jezus, o którym mówiła tak, jak mówi się o kimś, z kim przebywa się na co dzień. W ciągu ostatnich miesięcy swego krótkiego życia Ania przypominała swoim bliskim o potrzebie jedności rodziny płynącej ze wspólnej modlitwy i wspólnego uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Jak mówią jej rodzice, na kilkanaście dni przed śmiercią w tajemnicy przygotowała dla nich uroczystą kolację z okazji dwudziestej rocznicy ślubu. „Najpierw zbierała pieniążki, które dostawała na drobne zakupy w szkole. Poprosiła sąsiadkę, by kupiła wszystko, co jest potrzebne do zrobienia tortu, który potem upiekła u niej w domu. Okazało się, że Ania się pomyliła i przygotowała uroczystość o tydzień za wcześnie. Ale jej gorące serce pełne miłości nie mogło dłużej czekać. A poza tym Ania już nie miała za wiele czasu... Już się spieszyła kochać ludzi, zanim sama odeszła...” – wspomina dr Kazimierz Szałata.

Po śmierci Ani Szałaty telegramy i listy z kondolencjami nadeszły niemal z całej Polski oraz z Francji, Niemiec, Szwajcarii, Belgii, Indii, Brazylii i kilku krajów afrykańskich. Wśród nadawców byli biskupi, prezesi organizacji charytatywnych, misjonarze i ci, którzy kiedyś mieli szczęście poznać czarujący uśmiech dziewczynki na wózku inwalidzkim. Jej pogrzeb zgromadził w kościele Matki Boskiej Częstochowskiej w Zielonce kapłanów, misjonarzy, nauczycieli, profesorów uniwersyteckich, studentów, uczniów, harcerzy i przyjaciół z różnych miejsc i środowisk. W swojej homilii ks. Krzysztof Ukleja, dyrektor Caritas diecezji warszawsko-praskiej, porównał nawet Anię do małej świętej Tereski. Obie były jeszcze dziećmi, kiedy zafascynował je świat misyjny. I obie realizowały swoje powołanie, nie mogąc postawić stopy w żadnym misyjnym kraju. Po Mszy św. ks. Patrick de Laubier, członek watykańskiej komisji Iustitia et Pax, przyjaciel rodziny Szałatów, powiedział do zebranych w świątyni: „Ania była dla nas wszystkich wielkim darem Bożym. I to nie przypadek, że żyła właśnie w tej, a nie w innej rodzinie. Bóg daje święte dzieci świętym rodzicom. Zachęcam Was wszystkich, abyście w swoich rodzinach budowali cywilizację miłości, do której nieustannie wzywa nas Ojciec Święty”.

Ania Szałata, sądząc po ludzku, zgasła za wcześnie. Jak każde dziecko miała swoje plany, marzenia. Chciała się uczyć i studiować, aby w przyszłości pomagać misjonarzom. Swój egzamin dojrzałości chrześcijańskiej zdała jednak dużo wcześniej, niż ktokolwiek mógłby sądzić. I teraz być może naprawdę chodzi pod rękę z małą świętą Tereską wszędzie tam, gdzie misjonarze potrzebują pomocy.

Lilla Danilecka

sobota, 10 listopada 2007

Święty Franciszku z Asyżu

Święty Franciszku z Asyżu
nie umiem cię naśladować ---
nie mam za grosik świętości
nad Biblią boli mnie głowa

Ryby nie wyszły mnie słuchać---
nie umiem rozmawiać z ptakiem ---
pokąsał mnie pies proboszcza
i serce mam byle jakie

Piękne są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedynie poważam trawę

Bo ona deptana niziutka
bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo --- siostrzyczko moja
karmelitanko bosa

Jan Twardowski

piątek, 9 listopada 2007

Mamusia

Święty Józef załamał ręce,
denerwują się w niebie święci,
teraz już nie Trzej Mędrcy,
lecz uczeni, doktorzy, docenci.

Teraz wszystko całkiem inaczej,
to, co stare, odeszło, minęło,
zamiast złota niosą dolary,
zamiast kadzidła - komputer,
zamiast mirry - video.

- Ach te czasy - myśli Pan Jezus -
nawet gwiazda trochę zwariowała,
ale nic się już nie zawali,
bo wciąż Mamusia ta sama.

Jan Twardowski

czwartek, 8 listopada 2007

Obcym wstęp wzbroniony

Pewnego ranka biedny, bosy chłopiec, Robert Robertson, wyruszył do lasu z wiaderkiem. Postanowił, że nazbiera tyle jeżyn, żeby napełnić wiaderko aż po brzegi, a potem sprzeda owoce na targu, by jego rodzice mieli pieniądze na zapłacenie czynszu. Ale po dwóch godzinach wędrowania tu i tam po leśnych ścieżkach Robert miał zaledwie tyle jeżyn, żeby przykryć dno wiaderka.

- Marnuję tylko czas. Właściwie równie dobrze mógłbym wrócić do domu - westchnął.

I wtedy właśnie znalazł to, czego szukał: krzewy jeżynowe uginające się od ciężaru ogromnych, dojrzałych i soczystych owoców. Był tylko jeden kłopot. Te jeżyny nie rosły ot, tak, przy drodze. Rosły na polu. Pole to należało do pana Donalda MacLeniwego, a na furtce w ogrodzeniu był napis: "Obcym wstęp wzbroniony".
Robbie wiedział, co ten napis oznacza: że każdy złapany na polu będzie miał nie lada kłopoty. Ale jego rodzice bardzo potrzebowali pieniędzy, a teraz nadarzyła się jedyna okazja, żeby je zdobyć.

Dlatego chłopiec przekradł się przez zniszczone ogrodzenie, podbiegł do krzaków i zaczął zbierać owoce. W kilka chwil jego wiaderko było pełne.
Robert właśnie sam sobie gratulował, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Ktoś nadchodził. Chłopiec rozejrzał się i zobaczył starego Alberta, służącego Donalda MacLeniwego, zmierzającego ku niemu przez pole. Chłopak natychmiast próbował uciec, ale to nie było takie proste. Jeżynowe kolce łapały go za włosy i szarpały jego ubranie. A do tego - katastrofa! - nadepnął na gwóźdź.

- Auuuć! - Robert upadł na ziemię i jęcząc chwycił się za zranioną stopę.

W chwilę potem zobaczył starego Alberta, stojącego nad nim jak wieża - potężnego, surowego człowieka, wielkiego jak góra. Robert miotał się między bólem stopy a strachem przed kara.

- Proszę... proszę, nie wydawaj mnie panu Donaldowi - błagał. Ale z jakiegoś powodu Albert, zamiast odpowiedzieć, po prostu stał, wpatrując się w długie kolce jeżyn, wplątane we włosy Roberta.

- A wiesz, co ja sobie myślę? - powiedział wreszcie. Chłopiec przecząco pokręcił głową.

- A ja sobie myślę, jak mój Pan cierpiał, czując kłujące ciernie na swojej głowie.

Stary Albert pochylił się i delikatnie powyjmował kolce. Potem przyklęknął, wyjął chusteczkę z kieszeni i zaczął bandażować stopę Roberta.

- A wiesz, co ja sobie myślę? - spytał znowu. - A ja sobie myślę, jak mój Pan cierpiał przez gwoździe w swoich stopach. Teraz Robert zorientował się, że kiedy stary Albert mówi o swoim Panu, nie myśli o Donaldzie MacLeniwym - on nigdy nie poczuł ukłucia ciernia na czole ani bólu stopy zranionej gwoździem. Nie. Stary Albert mówił o kimś zupełnie innym, a Robert bywał na tyle często w kościele, żeby wiedzieć, kim był ten ktoś. A co więcej, właśnie przypomniał sobie, co mówił ksiądz - coś, co akurat teraz, gdy został przyłapany na gorącym uczynku z wiaderkiem skradzionych owoców obok napisu "0bcym wstęp wzbroniony", nagle wydało mu się dobrą wiadomością.

-Albercie, słyszałem, że twój Pan przebaczyłby obcemu na swoim polu - powiedział. - Czy to prawda?

- Uhm, mały - staremu służącemu rozpogodziły się oczy -Mój Pan przebaczyłby obcemu każdego wzrostu i pochodzenia. Radość Roberta nie trwała długo. Przerwał ją odgłos kopyt "tatta ta, tafta ta, tatta ta". Czarny koń pędził ścieżką, a na jego grzbiecie... pan Donald.

- Ratuj mnie! - szepnął Robert blady ze strachu. - On na pewno mnie ukaże!

Ale Robert nie spodziewał się, że stary Albert zrobi to, co zrobił. Gdy pan Donald zbliżał się do ogrodzenia, służący podniósł wiaderko Roberta i podszedł do jeżynowych krzewów. Postawił wiaderko na trawie i stanął przy nim, pochylając się nad owocami.

- Albercie! Co ty sobie wyobrażasz? - ryknął jego pan. Był tak wzburzony tym, co zobaczył, że nawet nie zauważył Roberta. - Płacę ci za naprawianie płotów, nie za kradzież owoców z mojej ziemi. Jesteś zwolniony! - zawołał pan Donald i odjechał. Robert otworzył buzię ze zdziwienia. Naprawdę wyglądał teraz jak jeden wielki znak zapytania. Dlaczego? Dlaczego stary Albert wziął na siebie całą winę? Stary służący podszedł i usiadł koło chłopca. Wydawało się, że czyta w jego myślach.

- Powiem ci, dlaczego, mój mały - wyjaśnił prosto. - Mój Pan wziął na siebie winę za mnie. Gdy pół godziny później obaj jeszcze siedzieli i rozmawiali, pan Donald wracał tą samą drogą. Ale tym razem nie wyglądał na zagniewanego, lecz na zmartwionego. Właśnie zdał sobie sprawę, że żona będzie na niego zła za wyrzucenie z pracy starego Alberta i miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, żeby wszystko odwrócić.

- Przykro mi, że się uniosłem, Albercie - powiedział z przymilnym uśmiechem. - Naprawdę jesteś wspaniałym służącym i dobrze służysz mojej rodzinie od wielu lat. Dlatego proszę, zapomnij, co ci powiedziałem. Stary Albert mrugnął do Roberta.

- Chętnie wszystko zapomnę, panie Donaldzie - skinął głową - pod jednym warunkiem. Myślę, że człowiek w moim wieku powinien już mieć pomocnika. I myślę, że byłoby bardzo dobrze, gdyby dal pan tę pracę temu oto małemu Robertowi Robertsonowi.

- Och... no dobrze - odparł pan Donald, który zorientował się, że nie ma wyboru.

- I myślę sobie jeszcze, że chłopak mógłby dostać na początek zaliczkę - dodał sprytnie służący. Mrużąc oczy, pan Donald wsunął rękę do kieszeni i wręczył Robbiemu srebrną monetę. Tak więc dzięki staremu Albertowi skończyło się na tym, że zamiast zostać ukaranym, Robert wrócił do domu, mając zapewnioną stałą pracę i do tego pieniądze na czynsz.
Ale najlepsze ze wszystkiego było to, że chłopiec poznał cudowne poczucie przebaczenia. Rozumiał teraz, co znaczyły ciernie, gwoździe i niewinny człowiek biorący na siebie winę. Zaczynał od nowa, z duchowym bogactwem - a wszystko to dzięki Panu, któremu służył stary Albert.

Lynda Neilands

środa, 7 listopada 2007

Rozwińmy skrzydła i pofruńmy

Pewien człowiek wybrał się do lasu, aby znaleźć ptaka, którego chciał wziąć do domu. Znalazł młodego orła, przyniósł go i wsadził do ptasiej zagrody między kury, kaczki i indyki. Dawał mu kurze jedzenie, chociaż był to orzeł, król ptaków.

Po 5 latach odwiedził raz tego człowieka pewien przyrodnik. Gdy szli razem przez dziedziniec, zawołał:
"Ten ptak nie jest przecież kurą, to orzeł!"
"Tak - powiedział właściciel - to się zgadza. Ale ja wychowałem go na kurę. On nie jest już orłem, ale kurą, chociaż jego skrzydła mają 3 metry szerokości."
"Nie, powiedział tamten, on jest jednak orłem, gdyż ma serce orła, które każe mu pofrunąć w górę, w przestrzeń."
"Nie, nie, powiedział ów człowiek, on jest teraz prawdziwą kurą i nigdy nie będzie latał jak orzeł."

Postanowili jednak zrobić próbę. Przyrodnik wziął orła, uniósł go w górę i powiedział z naciskiem:
"Ty, który jesteś orłem, który należysz do nieba, a nie tylko do tej ziemi, rozwiń swoje skrzydła i pofruń!"
Orzeł siedział na wyciągniętej dłoni i oglądał się. Za sobą zobaczył kury dziobiące ziarna i zeskoczył do nich.
Człowiek powiedział: "Mówiłem ci, że to jest kura."
"Nie, powiedział drugi, on jest orłem. Spróbuję jutro drugi raz."
Następnego dnia wszedł z orłem na dach domu, uniósł go i zawołał: "Orle, który jesteś orłem, rozpostrzyj swoje skrzydła i pofruń!"
Ale orzeł znów obejrzał się na grzebiące w ziemi kury, zeskoczył do nich i grzebał razem z nimi.
Wtedy tamten człowiek powiedział: "Mówiłem ci, że to jest kura!"
"Nic, powiedział drugi, on jest orłem i ma ciągle jeszcze serce orła. Pozwól mi jeszcze jeden jedyny raz spróbować; jutro zachęcę go do latania."

Następnego dnia wstał wcześnie rano, wziął orła i wyniósł go z miasta, daleko od domów, do stóp wysokiej góry. Słońce właśnie wschodziło i ozłacalo szczyt góry; wszystkie wierzchołki rozpromieniły się radością uroczego poranka.
Przyrodnik wzniósł orła wysoko i powiedział do niego:
"Orle, ty jesteś orłem. Ty należysz do nieba, a nie tylko do tej ziemi. Rozwiń swoje skrzydła i pofruń!"
Orzeł rozejrzał się, zadrżał cały, jakby weszło w niego nowe życie - ale nie odfrunął. Wtedy przyrodnik odwrócił go tak, że patrzył prosto w słońce. I nagle orzeł rozpostarł swoje potężne skrzydła, wzniósł się z okrzykiem orła, frunął wyżej i wyżej i nie powrócił już nigdy. Był orłem, chociaż został wychowany jak kura i oswojony!

Jesteśmy stworzeni na obraz Boga, ale ludzie nauczyli nas myśleć jak kury i często sądzimy, że jesteśmy naprawdę kurami, chociaż jesteśmy orłami. Rozwińmy skrzydła i pofruńmy! I nie dajmy się nigdy zadowolić rzucanymi nam ziarnami.



James Aggrey