środa, 9 kwietnia 2008

Brrr... opowieści!

Karol i Karolina, siedemnastoletnie bliźniaki, przebywali właśnie na wakacjach u swoich dziadków w Gdańsku. Pogoda dopisywała i prawie całe dni spędzali nad brzegiem morza, ale wieczorami trochę się nudzili. Siadali wtedy z babcią i dziadkiem przed kominkiem i zadawali im najprzeróżniejsze pytania, bo dziadkowie byli bardzo dobrymi gawędziarzami i z ochotą przystawali na długie opowieści.

Właśnie rozsiedli się wygodnie na puszystym dywanie przed kominkiem i czekali na nową historyjkę.

- A o czym dzisiaj chcecie, abyśmy wam opowiedzieli? - zagaiła babcia.

- Może jakąś strrraszną przygodę? O duchach... - zaproponował Karol.

- Oj, nie wiem, czy to dobry pomysł? Wiesz, że na mnie źle działają takie historyjki - zauważyła Karolina.

- Nie bój się! Przecież nic ci się nie stanie. Babciu, na pewno masz coś w zanadrzu - zachęcał wnuk.

Babcia popatrzyła na bliźniaki z czułością, ale ktoś bystry dostrzegłby tajemniczy błysk w jej oczach. Szykowała dla swoich gości coś specjalnego. Jeszcze tylko zerknęła na męża, dała mu dyskretny znak, który w lot zrozumiał i przyzwalająco pokiwał głową.

- Dziadku, dość już tych porozumiewawczych spojrzeń - zaśmiał się Karol. - Jestem pewien, że uraczycie nas zaraz czymś ekstra.

- W takim razie posłuchajcie - babcia usiadła wygodnie w fotelu i zaczęła swoją wieczorną opowieść.

Zapadł zmrok. Robiło się chłodno. Za oknami słychać było szum wiatru i fal morskich, gdyż dom dziadków stał blisko morza. Karolina aż skurczyła się, nasłuchując tych odgłosów, otuliła ciepłym pledem i przytuliła do dziadka.

- Kiedy byliśmy z dziadkiem na studiach w Krakowie, lubiliśmy często robić wypady w góry. Zimą na narty, a latem na piesze wędrówki. Miałam przyjaciółkę z roku, która czasem zapraszała nas do uroczego domku w Beskidzie Wyspowym. Było to ukochane miejsce jej rodziny. Domek wybudował jeszcze jej pradziadek, znany i ceniony w okolicy sędzia. Kasia niejednokrotnie opowiadała nam różne dziwne historie związane z tym miejscem. Wśród nich była jedna o tym, że czasami ktoś "nawiedza" ten domek. Może jakaś zbłąkana dusza? W każdym razie już nie jedna osoba słyszała w nocy pukanie do drewnianych ścian i kroki pod oknami. Gdy o tym mówiła, nie robiło to żadnego wrażenia. Ot, jeszcze jedna rodzinna legenda.

W pewien majowy, piękny weekend, kiedy wybrałyśmy się do domku z grupką dziewczyn, czekała nas przygoda. Pojechałyśmy tam w piątek po południu. Byłyśmy zmęczone po kolejnym ciężkim tygodniu. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, zapadał zmierzch. Zdążyłyśmy tylko rozpakować rzeczy, pościelić łóżka i przygotować kolację. Zasiadłdyśmy w stylowym saloniku. Było bardzo gorąco, więc okna zostawiłyśmy otwarte, a za nimi wkrótce zapadła taka ciemność, że "choć oko wykol".

Siedziałyśmy przy herbacie i jak to bywa w takich okolicznościach, ktoś nagle podjął wątek strachów. Mira opowiadała o swojej babci spotykającej się z duszami, Basia dorzuciła zasłyszane historie. W saloniku wytworzyła się atmosfera niesamowitośó. Siedziałam na wprost "Marchewy". Za moimi plecami był drugi pokój, a w nim pootwierane okna. W pewnym momencie "Marchewa" zrobiła się papierowo biała, oczy niemal wyszły jej na wierzch z przerażenia, a z ust wydobywały się dźwięki nie do rozpoznania - niby coś mówiła, ale ja nic nie słyszałam. Patrzyła ponad moją głową i rozumiałam z tego tylko tyle, że coś stoi za moimi plecami, i że jest to coś przerażającego. W saloniku zapadła cisza. Nikt, oprócz "Marchewy" nie widział, co dzieje się w drugim pokoju, więc wszystkie wpatrywałyśmy się w nią. Ja - choć nigdy nie zemdlałam - miałam wrażenie, że za chwilę osunę się na podłogę, ale i tego się bardzo bałam. Nie mam pojęcia, jak długo to trwało. Mnie wydawało się, że chyba wieki całe, zanim "widzącej" wróciła artykułowana mowa, tak że mogła oznajmić' iż: - Tttoo koot... Kot. Przepraszam was, to kot, ciemny kot wskoczył na okno, a ja widziałam tylko jego błyszczące oczy. To było okropne. - A my widziałyśmy tylko twoją przerażoną minę... - odezwała się Majka.

Bardzo powoli odzyskiwałyśmy spokój. Ja miałam kłopot z nogami, które zrobiły się niczym z waty. Któraś z dziewczyn podała mi "Cardia-mid" na wzmocnienie. Okazało się jednak, że serce po nim zaczęło mi walić niczym młot. Nie był to dobry pomysł. Poczułam się jeszcze gorzej. Jednak na tym nie skończyły się nasze mrożące w żyłach przygody tego wieczora i nocy. Jednak może opowiem o nich kiedy indziej. - babcia zauważyła, że Karolina mimo swojej pięknej opalenizny zrobiła się dość blada. Wiedziała, że wnuczka jest dziewczynką z dużą wyobraźnią i nie chciała jej więcej straszyć.

- Babciu, dokończ - błagał Karol.

- Wystarczy na dziś - stanowczo zawyrokował dziadek. - Idźcie już na górę. Ja sam muszę się otrząsnąć z tego "horroru" - zachichotał starszy pan.

- Ale obiecajcie, że jeszcze dokończycie nam tę historię - nie ustępował Karol.

- Dobrze, dobrze, ale innym razem.

- Trzymam was za słowo.

Bliźniaki poszły do swojego pokoiku. Karolina wciąż oglądała się za siebie, nasłuchiwała nieprzyjemnego w tej chwili dla niej szumu wiatru. Poprosiła brata, aby przysunął jej łóżko bliżej swojego. Była pod wrażeniem opowieści babci i nie mogła otrząsnąć się z nastroju, jaki jej się udzielił. Długo, długo leżała z szeroko otwartymi oczami. W końcu jednak zasnęła ze zmęczenia.



Ewa